Na wsi Giethoorn nie ma dróg. Ale stąd nie chce się odjeżdżać.
Wieś Giethoorn w Holandii ma świetną właściwość – tu nie przesuwają się na samochodach lub autobusach, dróg tu po prostu prawie nie ma, tylko kanały. Toż głównym transportem są łodzie, a inna nazwa wsi – Holenderska Wenecja. Stąd i niepowtarzalna atmosfera ciszy, przytulności i pełnego relaksu. Wszystko tu dyszy spokojem i spokojnym życiem zwykłej holenderskiej wsi 18 wieku.
Nam w redakcji nawet bardzo się podoba ten pomysł: podpłynąć do domu, zaparkować łódź i idziesz rozkoszować się pięknym widokiem z okna w swoim salonie. Cisza, piękność, spokój.
Historia wsi zaczyna się w 1230 roku, kiedy grupa uciekinierów z południa kraju znalazła to miejsce. Jedyną rzeczą, która im rzuciła się do oczu – to ogromna ilość rogów kóz, które pozostały po silnej powodzi. Właśnie w tym i kryje się sekret nazwy wsi – Goat horns, czy "Kozie Rogi".
Z czasem ludzie nie tylko zmienili nazwę wsi na bardziej harmonijną, ale również zobaczyli, że tu jest bardzo dużo torfu. Bardzo radosne od znalezionego mieszkańcy wykopywali torf w tych miejscach, gdzie było im to najwygodniejsze. Wskutek takich rozkopów pojawiały się jamy, z czasem one stały się jeziorami, a potem i łańcuszkiem kanałów, który teraz przyciąga turystów jak magnes.
Domy na wsi w zasadzie są rozmieszczone na wysepkach i połączone drewnianymi mostami, których tu jest więcej niż 50 sztuk.
Prawie wszystkie domy na wsi są ze słomianym dachem – bagniste tereny zabezpieczają mieszkańców dużą ilością trzciny. Wcześniej tylko bogaci ludzie mogli sobie pozwolić na dach z dachówką i wiele osób używało słomę, teraz wszystko jest przeciwnie, słomiany dach jest droższy.
Wieś otrzymała szeroką popularność u turystów w latach 60-tych, po tym jak holenderski reżyser Bert Haanstra pokazał ją w swoim filmie.
Przemieszczają się po kanałach na czymkolwiek: zwykłe łodzie, pontony, niewielkie łodzie, które można wypożyczyć. Wszystko jest na silnikach elektrycznych, żadnego oleju napędowego.